W działaniach zorganizowanych w ramach akcji „Kłusownik 2007” wzięli udział funkcjonariusze Komendy Miejskiej Policji w Białymstoku, Straży Granicznej z Michałowa, Straży Leśnej i administracji Nadleśnictwa Żednia oraz członkowie koła łowieckiego "Bóbr”. Po raz pierwszy w tego rodzaju akcji uczestniczyła też Państwowa Straż Łowiecka, powołana kilka miesięcy temu przez wojewodę podlaskiego.


Akcji towarzyszyła prawdziwie zimowa aura - minusowa temperatura i gruba pokrywa śnieżna. Choć wysokie zaspy utrudniały przejechanie niektórych odcinków lasu, to jednak na zmrożonym śniegu wnyki były bardzo widoczne. W trakcie dwugodzinnej akcji udało się odnaleźć ich zaledwie siedem (podczas podobnej akcji rok temu było ich dwadzieścia).


- Mała liczba urządzeń służących do kłusownictwa świadczy o tym, że ten proceder zanika - powiedział Roman Tarasewicz ze straży leśnej.
- Szukaniem wnyków zajmujemy się co dzień i widzimy, że z roku na rok, a nawet z miesiąca na miesiąc ubywa ich.


Przyczyną tego, jak mówią funkcjonariusze, są m.in. akcje takie jak w miniony weekend, które przede wszystkim mają charakter prewencyjny. Fakt, że rzadko kiedy podczas tego typu działań udaje się zatrzymać kłusowników. Żaden z nich nie pójdzie zastawiać sideł, kiedy wie, że po lesie chodzi kilkudziesięciu przedstawicieli porządku.


Kłusownictwo zaś jako przestępstwo jest karane zarówno grzywnami pieniężnymi, jak też pozbawieniem wolności nawet do pięciu lat.
- Trzeba też przyznać, że miejscowa ludność coraz częściej powiadamia nas o miejscach oraz osobach, które zajmują się kłusownictwem - powiedział sierżant sztabowy Dariusz Kułak z KMP w Białymstoku. - Rozumie, jakie wyrządza ono szkody.


Inną przyczyną zaniku kłusownictwa jest też to, że coraz mniej osób zna się na nim. Poza tym mało komu chce się ryzykować, gdy kilogram mięsa w sklepie można kupić za kilkanaście złotych

Gazeta Współczesna