Leczenie onkologiczne w województwie, czyli dlaczego warto współpracować
Szacuje się, że do 2030 roku liczba osób cierpiących na choroby nowotworowe wzrośnie w Polsce nawet dwukrotnie. Jak zwiększyć efektywność leczenia i podnieść poziom współpracy między wszystkimi jednostkami służby zdrowia prowadzącymi leczenie onkologiczne zastanawiali się w Białymstoku szefowie Białostockiego Centrum Onkologicznego, a także dyrektorzy i przedstawiciele szpitali wojewódzkich w Białymstoku, Łomży i Suwałkach.
Gościem specjalnym spotkania był prof. Stanisław Góźdź, szef Świętokrzyskiego Centrum Onkologicznego, a także absolwent Akademii Medycznej w Białymstoku. To właśnie w świętokrzyskim w trosce o większą dostępność chorych do leczenia onkologicznego zdecydowano się na utworzenie czterech terenowych filii Świętokrzyskiego Centrum Onkologii prowadzących leczenie chemioterapią nowotworów złośliwych w trybie ambulatoryjnym. Plany rozwoju opieki onkologicznej w województwie świętokrzyskim powstały w oparciu o Mapy potrzeb zdrowotnych w zakresie onkologii dla województwa świętokrzyskiego.
- Liczymy na to, że pozytywne doświadczenia ŚCO będziemy mogli przełożyć i na nasze pole – mówił na początku dyskusji Jerzy Leszczyński, Marszałek Województwa Podlaskiego.
Jak przypomniała Katarzyna Zajkowska, dyrektor Departamentu Zdrowia UMWP w Podlaskiem wiodącą role w leczeniu onkologicznym odgrywa BCO, pacjenci są jednak leczeni w szpitalu MSW-u, a także szpitalach wojewódzkich podległych Marszałkowi: w Białymstoku, Łomży i Suwałkach. I wszystkie te jednostki konkurują ze sobą o kontrakt NFZ.
- Jak w takim razie powinna wyglądać struktura współpracy w przypadku pacjenta onkologicznego. W naszym przekonaniu te jednostki powinny współpracować – podkreślała dyrektor Zajkowska.
- Sami się tą konkurencyjnością wykańczamy. Najważniejsza jest zaś współpraca, bo jeśli my jako publiczne szpitale sobie tego nie poukładamy, to zrobią to za nas „prywaciarze” – nie ma wątpliwości prof. Stanisław Góźdź. – Postęp w leczeniu onkologicznym dokonuje się teraz dzięki skojarzonemu leczeniu. Dlatego rola Białostockiego Centrum Onkologii, które dysponuje metodami umożliwiającymi skojarzone leczenie powinna być wiodąca – a potem oczywiście ustalenie protokołu leczenia.
Uczestniczący w spotkaniu Cezary Nowosielski, dyrektor białostockiej „Śniadecji” zwrócił jednak uwagę, że system kontraktów NFZ - choćby w przypadku chirurgii onkologicznej - niejako „zmusza” szpitale do konkurencji.
- Są rzeczy lepiej opłacalne i my możemy po to sięgnąć i z tego tortu uszczknąć coś dla siebie – tłumaczył obrazowo.
- Operowanie raka nie jest wprawdzie wiedzą tajemną, ale tutaj bardzo liczy się praktyka. W onkologii liczy się jakość pierwszej chirurgii, a konkurowanie nic nie daje, bo wiadomo ile kto może zjeść tego „tortu”, wiadomo jaki ma personel, ile zabiegów wykonuje – bo jeśli mniej niż 50 rocznie to nie powinien ich robić, Fundusz nie powinien tego kontraktować, podobnie jak jest w Anglii, Holandii – nie ma wątpliwości profesor Góźdź. – Trzeba się zastanowić, gdzie jest w tym wszystkim pacjent. Wiadomo, że szpitale onkologiczne nie są w stanie wszystkich przyjąć, ale powinniśmy ze sobą współpracować. Jeśli jest wszystko poukładane, system sprawny – to pacjent zyskuje i my też.
Także obecna na spotkaniu dr Małgorzata Wagner-Leszczuk, ordynator szpitala Wojewódzkiego w Łomży podkreśliła, że współpraca to jedno, a dostępność do odpowiedniego sprzętu jest niezwykle ważna. – Dostępność tego sprzętu na czas, bo co z tego, że pacjent zostanie właściwie zdiagnozowany, zbierze się konsylium, które ustali leczenie, jeśli nie ma szansy na dostęp do odpowiedniego sprzętu we właściwym czasie.
Ale jeszcze inny problem współpracy widzi dr Marzena Juczewska, dyrektor Białostockiego Centrum Onkologii: - Często o konsultacje jesteśmy proszeni już po operacji. To prawda, że każdy ma prawo operować, ale kiedy my np. zwracamy uwagę, że standardem w danym leczeniu jest np. usunięcie minimum 12 węzłów, a słyszymy „państwo macie swoje standardy, a my swoje” to nie jest w porządku. Nikt nie pilnuje, by pacjent był właściwie leczony, a potem przychodzą do nas pacjenci zoperowani, których trzeba operować ponownie.
- Potencjał naszego zakładu jest ogromny, ale niezwykle ważna jest współpraca między jednostkami już na wstępnym etapie diagnozowania i przystąpienie do konsylium, stworzenie ścieżki postępowania z pacjentem – nie ma wątpliwości dr Tomasz filipowski, zastępca dyrektora BCO.
Profesor Stanisław Góźdź był pytany o bilans ekonomiczny kierowanego przez niego ŚCO – ubiegły rok zamknął on kwotą ok. 2 mln zł strat, ale przyznał jednocześnie, że dla niego najważniejszym tzw. cost effectivness (wskaźnikiem obiektywnym) pracy są pięcioletnie przeżycia pacjentów, u których stwierdzono nowotwór.
- Kiedy nie było Centrum Onkologii w Kielcach (zostało powołane w 1991 roku) nasze przeżycia wynosiły 35 proc. w momencie kiedy uruchomiliśmy ŚCO odsetek przeżyć wzrósł do obecnych 68 proc. Ten wzrost z pewnością wynika ze zwiększenia nakładów finansowych. Ale przede wszystkim wpływ na to ma możliwość skojarzonego leczenia. Bo nie chodzi tylko o to, żeby pacjenta zoperować, trzeba ustalić całą myśl leczenia. Dzisiaj nie ma mowy o standardowym leczeniu. Wszystko zależy od rozpoznania stopnia zaawansowania, stopnia wydolności pacjenta, są różne sekwencje leczenia pacjenta: chemioterapia, radioterapia, chirurgia. I to wszystko jest ustalane indywidualnie – podkreśla prof. Góźdź. - I to, że ośrodki onkologiczne mają lepsze wyniki leczenia nie wypływa z naszej genialności, tylko z genialności pomysłodawców kompleksowości leczenia. To jest jedyna odpowiedź, dlaczego powinniśmy dbać o kompleksowa opiekę. Kierując się tylko zyskiem i wynikiem – tracimy z oczu pacjenta. Bo wynik możemy zrobić, tylko co z tego ma chory. Teraz jest niby więcej pieniędzy, ale z pacjentami jest coraz gorzej. I trzeba się zastanowić jak my byśmy chcieli być traktowani w takiej sytuacjach.