„Wesele babuni” Zygmunta Glogera
Pełen wdzięku, ale też wielu cennych informacji tekst Zygmunta Glogera o weselu jego babci, podwojewodzianki Agnieszki Dobrzynieckiej, późniejszej Maciejowej Wojnowej, opublikowała łomżyńska Oficyna Wydawnicza „Stopka” przy wsparciu finansowym Urzędu Marszałkowskiego Województwa Podlaskiego.
![](/resource/image/2/300/998/81127/828x0.jpg)
Babcia Zygmunta Glogera, wybitnego etnografa, historyka, krajoznawcy, autora Encyklopedii staropolskiej ilustrowanej, opowiada wnukowi o przygotowaniach do ślubu oraz przebiegu ślubnych i weselnych uroczystości. Ślub ma miejsce w roku 1809 w Rutkach, wesele w pobliskich Pęsach, zaś część zwana przenosinami w Wojnach-Szubach na Podlasiu. Młody Zygmunt skrzętnie spisuje słowa babuni i uzupełnia wiadomościami o co ważniejszych osobach oraz rodzinnych i sąsiedzkich koneksjach. Opowieść obfituje w opisy strojów, fryzur, serwowanych potraw i napitków. Możemy się dowiedzieć, co tańczono i śpiewano, o „cukrowej kolacji” i „nocowaniu pokotem”, a także jakie dary ofiarował pan Maciej swojej narzeczonej w przeddzień ślubu.
„Wesele babuni” opublikowane było pierwotnie w 1902 roku w jednodniówce „Znad brzegów Narwi”. Teraz ten niezwykły tekst trafia w ręce czytelników w formie niewielkiej, starannie wydanej książeczki.
Fragmenty
Przystojna i hoża panna Agnieszka miała kilku konkurentów, z których najmniej podobał się jej pan Maciej Wojno. Bo gdy tamci przyjeżdżali we frakach, żabotach, białych pończochach i lakierowanych trzewikach z błyszczącymi klamrami, co cechowało wówczas ludzi dobrego tonu, i panna Agnieszka, naturalnie nie przy ojcu, zrobiła uwagę, że światowemu kawalerowi lepiej przystoi frak niż kontusz, to pan Maciej, trochę tym dotknięty, odparł stanowczo: „Nie przeczę, że dla fircyka i wiercipięty frak zgrabniejszy, wszak i diabłu najlepiej w nim do twarzy, ale dla szlachcica podlaskiego lepszy kontusz i żupan, bo tak nosił się jego dziad i pradziad”.
***
Bryką poczwórną wyprawioną na tydzień przed ślubem do stolicy, zwieziono kapelmistrza Zarzeckiego i czterech jego synów, którzy grywali w orkiestrze teatralnej. Byli to młodzieńcy polerowni i elegancko ubrani. Dwóch odznaczało się niezwykłą urodą. Ojciec grał na basetli, synowie na oboju, klarnecie i dwóch na skrzypcach. Umówieni byli każdy po dukacie na dzień, czyli pięć dukatów dziennie na dni sześć. Przywieziono ich z Wojn do Pęs w nocy z niedzieli na poniedziałek, tak że rano wilią ślubu, gdy jeszcze spała Jagulka, kapela zabrzmiała pod jej oknem wesołą serenadę na dzień dobry.
***
Podwojewodzi, gdy mu na poprzednich weselach dwóch córek wysuszono piwniczkę, sprowadził na gody Jaguli i przewidywane wesele najmłodszej Anieli dwie beczki węgrzyna z Warszawy i z Gdańska antałek słodkiego muszkatelu dla niewiast. Pan młody zaś przywiózł z Warszawy dwa kosze szampana, który za Księstwa Warszawskiego przez bliższe stosunki z Francją wchodził w modę, ale przez pana podwojewodziego nazywany był „limonadką francuską”, niezdrową dla polskiego żołądka.