Dodana: 3 luty 2015 12:41

Zmodyfikowana: 3 luty 2015 12:41

„Wesele babuni” Zygmunta Glogera

Pełen wdzięku, ale też wielu cennych informacji tekst Zygmunta Glogera o weselu jego babci, podwojewodzianki Agnieszki Dobrzynieckiej, późniejszej Maciejowej Wojnowej, opublikowała łomżyńska Oficyna Wydawnicza „Stopka” przy wsparciu finansowym Urzędu Marszałkowskiego Województwa Podlaskiego.

Babcia Zygmunta Glogera, wybitnego etnografa, historyka, krajoznawcy, autora Encyklopedii staropolskiej ilustrowanej, opowiada wnukowi o przygotowaniach do ślubu oraz przebiegu ślubnych i weselnych uroczystości. Ślub ma miejsce w roku 1809 w Rutkach, wesele w pobliskich Pęsach, zaś część zwana przenosinami w Wojnach-Szubach na Podlasiu. Młody Zygmunt skrzętnie spisuje słowa babuni i uzupełnia wiadomościami o co ważniejszych osobach oraz rodzinnych i sąsiedzkich koneksjach. Opowieść obfituje w opisy strojów, fryzur, serwowanych potraw i napitków. Możemy się dowiedzieć, co tańczono i śpiewano, o „cukrowej kolacji” i „nocowaniu pokotem”, a także jakie dary ofiarował pan Maciej swojej narzeczonej w przeddzień ślubu.
„Wesele babuni” opublikowane było pierwotnie w 1902 roku w jednodniówce „Znad brzegów Narwi”. Teraz ten niezwykły tekst trafia w ręce czytelników w formie niewielkiej, starannie wydanej książeczki.


Fragmenty

Przystojna i hoża panna Agnieszka miała kilku konkurentów, z których najmniej podobał się jej pan Maciej Wojno. Bo gdy tamci przyjeżdżali we frakach, żabotach, białych pończochach i lakierowanych trzewikach z błyszczącymi klamrami, co cechowało wówczas ludzi dobrego tonu, i panna Agnieszka, naturalnie nie przy ojcu, zrobiła uwagę, że światowemu kawalerowi lepiej przystoi frak niż kontusz, to pan Maciej, trochę tym dotknięty, odparł stanowczo: „Nie przeczę, że dla fircyka i wiercipięty frak zgrabniejszy, wszak i diabłu najlepiej w nim do twarzy, ale dla szlachcica podlaskiego lepszy kontusz i żupan, bo tak nosił się jego dziad i pradziad”.

***
Bryką poczwórną wyprawioną na tydzień przed ślubem do stolicy, zwieziono kapelmistrza Zarzeckiego i czterech jego synów, którzy grywali w orkiestrze teatralnej. Byli to młodzieńcy polerowni i elegancko ubrani. Dwóch odznaczało się niezwykłą urodą. Ojciec grał na basetli, synowie na oboju, klarnecie i dwóch na skrzypcach. Umówieni byli każdy po dukacie na dzień, czyli pięć dukatów dziennie na dni sześć. Przywieziono ich z Wojn do Pęs w nocy z niedzieli na poniedziałek, tak że rano wilią ślubu, gdy jeszcze spała Jagulka, kapela zabrzmiała pod jej oknem wesołą serenadę na dzień dobry.
 
***
Podwojewodzi, gdy mu na poprzednich weselach dwóch córek wysuszono piwniczkę, sprowadził na gody Jaguli i przewidywane wesele najmłodszej Anieli dwie beczki węgrzyna z Warszawy i z Gdańska antałek słodkiego muszkatelu dla niewiast. Pan młody zaś przywiózł z Warszawy dwa kosze szampana, który za Księstwa Warszawskiego przez bliższe stosunki z Francją wchodził w modę, ale przez pana podwojewodziego nazywany był „limonadką francuską”, niezdrową dla polskiego żołądka.

 

Wiesława Czartoryska
Logo serwisu Twitter Logo serwisu Facebook